Komentarze: 0
Wczoraj byłam u lekarza. Starszy pan, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Wyliczył, że jest to 4ty/5ty tydzien i jeszcze za wczesnie na badanie i USG, ale skierowal mnie na badanie krwi i przepisal no-spe forte na bóle brzucha, feminatal i Duphoston. Tego ostatniego leku się przestraszyłam. Lekarz poowiedział, że to na podtrzymanie ciązy mam brać przez dwa tygodnie, po dwie tabletki dziennie. W ulotce jednak, nie ma nic a nic napisane, że jest wskazanie do podtrzymywania ciąży. Wręcz przeciwnie, zapisali, że skutki przyjmowania w ciąży nie są zbadane i jest jakieś ryzyko. Zgłupiałam..
Przeszukałam fora i okazuje się, że jest to dosyć popularny lek w takej sytuacji. Kobiety miały go przepisanego w różnym okresie, ale głównie w pierwszym trymestrze ciąży. Głównie, jeśli poprzednie ciąże były poronione, albo występowały jakieś plamienia..
Sam lek, to progesteron, który w czasie ciąży, pomaga ją podtrzymać. Sama nie wiem.. faszerować się hormonami? Tak na start? Nie mam wcale ochoty. Nie mam plamień, nie straciłam żadnej ciąży. Nie mam też zbadanego poziomu progesteronu, może wcale nie jest niski? No nie wiem co robić... Muszę to jeszcze przemyśleć.
Ogólnie czuję się chyba dobrze. Dość często mnie nudzi i muli. Raz wymiotowałam. Pobolewa mnie brzuch, jak przy miesiączce. Innych objawów nie posiadam.. nie przytyłam jeszcze, nadal 56kg. Nie jestem senna, nie latam często oddawać moczu. Dobrze jednak wiedzieć czego mogę się spodziewać. Będę ich wypatrywać :)
Emocje trochę już opadły i zaczynam przyjmować do wiadomości, że może nie wyjść za pierwszym razem. Nie martwię się. Po prostu trochę się szykuję, że może być żle.
25 stycznia, czyli w 8 tygodniu kolejna wizyta. Tym razem idę do innego lekarza.
.. Pierwszy dzień po teście. Wreszcie pozytywnym.. Ale zacznę od początku. Z moim Kochaniem jesteśmy w związku prawie cztery lata. Od samego początku wiedziałam, że to on - ten jedyny :) Jak tylko zaczęliśmy mieszkać ze sobą, ponad półtora roku temu, postanowiliśmy, że czas na dziecko. Najpierw był 3 miesięczny okres odchodzenia od antykoncepcji. Zasugerowała mi go mama, a potem potwierdziła pani ginekolog. Przyjmowałam też wtedy kwas foliowy. Paskudztwo.
no i od listopada/grudnia 2008 zaczęliśmy się starać o dzidziusia. Nie szło nam to najlepiej, przynajmniej jeśli chodzi o efekty, bo starania były całkiem fajne :)
Muszę jednak przyzać, że starać się o dziecko, to znaczyło u mnie wtedy nie brać pigułek i czekać na brak miesiączki. I jakoś nie wychodziło... Kilka miesięcy temu trafiłam przypadkiem na potral 28dni.pl. I nagle okazało się, że jest nas więcej. Tych kobiet, które tak strasznie chcą i cały czas czekają. Poczułam się trochę raźniej. Nie sama.
Na portalu tym znalazłam również sporo informacji "technicznych" i, o zgrozo, zorientowałam się, że nie mam o samym procesie zajścia w ciążę żadnego pojęcia. O cyklu, jak to się liczy, co to jest metoda kalendarzykowa, termiczna itd.. poczytałam i jak najszybciej kupiłam termometr :) Nawet dwa miesiące mierzyłam temperaturę, ale raz się wkurzyłam, jak moje kochanie właśnie TEGO dnia postanowiło pujść na imprezę i nie było w stanie później... ehh..
No w każdym razie, jakoś tak padło u mnie to mierzenie temperatury.. Przynajmniej w ostatnim cyklu. Miesiączkę miałam 23 listopada. 24 listopada byłam na rozmowie w sprawie pracy i 25 dowiedziałam się że mnie przyjęli :) Czekał mnie ostatni miesiąc w starej pracy, z czego tydzień to Święta, tydzień spędziłam na zwolnieniu, potem koniec roku i nowa praca! super! Od tygodnia jestem już w nowej pracy.
Dzień przed Wigilią dopadła nas z moim kochaniem grypa żołądkowa. Noc stracona po prostu. Właściwie od tamtej pory nie mogłam dojść do siebie. Co jakiś czas coś mnie zamulało, nudziło, nie smakowało itd. Po powrocie ze Świąt ważyłam niecałe 56 kg, gdzie normalnie tydzień u Teściów, to +4/5 kg. A teraz nic.
Od kilku dni jednak zauważyłam, że jest coraz gorzej. Muliła mnie nawet herbata. Wczoraj powiedziałam Mojemu Kochaniu, że kupimy test. Miesiączka mi się spóźniała, a dzisiaj miało być wyjście na piwo z nowej pracy. Pomyślałam, że dla świętego spokoju zrobię test, potwierdzi, że wszystko jest po staremu i po bólu.. Kupiłam test.
Zrobiłam test. Zostawiłam w kuchni, włączyłam timer i poszłam oglądać telewizję.
Liczyłam tylko na wynik negatywny. Tak byłam nastawiona na niego. Gdzieś zupełnie stłamsiłam w sobie nadzieję, żeby tylko nie cierpieć później, nie czuć rozczarowania. Moje Kochanie natomiast poszło do kuchni, stało tam i nic nie do mnie nie krzyczało. Timer zapikał. Ruszyłam się, żeby go wyłączyć, bo nie lubię tego dzwięku. Wyłączyłam, spojrzałam i zobaczyłam dwie kreski. Jedną równą silną, drugą bardziej różową. Spojrzałam na instrukcję. Dwie kreski = "wynik pozytywny". Próbka. Ulotka, Próbka, Ulotka... w kółko. najpierw był szok. Potem łzy. Rozpłakałam się. Kochanie mnie przytulił i pocieszył, że ta druga kreska to taka słabo kolorowa, że trzeba to potwierdzić, powtórzyć test. Ze chyba nie wyszedł.
:) A ja się tak cieszyłam. Byłam taka zaszokowana, uradowana. Udało się. W końcu. Wreszcie. Dwie kreski.