Archiwum 12 stycznia 2010


sty 12 2010 Mój pierwszy dzień.
Komentarze: 0

.. Pierwszy dzień po teście. Wreszcie pozytywnym.. Ale zacznę od początku. Z moim Kochaniem jesteśmy w związku prawie cztery lata. Od samego początku wiedziałam, że to on - ten jedyny :) Jak tylko zaczęliśmy mieszkać ze sobą, ponad półtora roku temu, postanowiliśmy, że czas na dziecko. Najpierw był 3 miesięczny okres odchodzenia od antykoncepcji. Zasugerowała mi go mama, a potem potwierdziła pani ginekolog. Przyjmowałam też wtedy kwas foliowy. Paskudztwo.
no i od listopada/grudnia 2008 zaczęliśmy się starać o dzidziusia. Nie szło nam to najlepiej, przynajmniej jeśli chodzi o efekty, bo starania były całkiem fajne :)

Muszę jednak przyzać, że starać się o dziecko, to znaczyło u mnie wtedy nie brać pigułek i czekać na brak miesiączki. I jakoś nie wychodziło... Kilka miesięcy temu trafiłam przypadkiem na potral 28dni.pl. I nagle okazało się, że jest nas więcej. Tych kobiet, które tak strasznie chcą i cały czas czekają. Poczułam się trochę raźniej. Nie sama.

Na portalu tym znalazłam również sporo informacji "technicznych" i, o zgrozo, zorientowałam się, że nie mam o samym procesie zajścia w ciążę żadnego pojęcia. O cyklu, jak to się liczy, co to jest metoda kalendarzykowa, termiczna itd.. poczytałam i jak najszybciej kupiłam termometr :) Nawet dwa miesiące mierzyłam temperaturę, ale raz się wkurzyłam, jak moje kochanie właśnie TEGO dnia postanowiło pujść na imprezę i nie było w stanie później... ehh..

No w każdym razie, jakoś tak padło u mnie to mierzenie temperatury.. Przynajmniej w ostatnim cyklu. Miesiączkę miałam 23 listopada. 24 listopada byłam na rozmowie w sprawie pracy i 25 dowiedziałam się że mnie przyjęli :) Czekał mnie ostatni miesiąc w starej pracy, z czego tydzień to  Święta, tydzień spędziłam na zwolnieniu, potem koniec roku i nowa praca! super! Od tygodnia jestem już w nowej pracy.

Dzień przed Wigilią dopadła nas z moim kochaniem grypa żołądkowa. Noc stracona po prostu. Właściwie od tamtej pory nie mogłam dojść do siebie. Co jakiś czas coś mnie zamulało, nudziło, nie smakowało itd. Po powrocie ze Świąt ważyłam niecałe 56 kg, gdzie normalnie tydzień u Teściów, to +4/5 kg. A teraz nic.

Od kilku dni jednak zauważyłam, że jest coraz gorzej. Muliła mnie nawet herbata. Wczoraj powiedziałam Mojemu Kochaniu, że kupimy test. Miesiączka mi się spóźniała, a dzisiaj miało być wyjście na piwo z nowej pracy. Pomyślałam, że dla świętego spokoju zrobię test, potwierdzi, że wszystko jest po staremu i po bólu.. Kupiłam test.
Zrobiłam test. Zostawiłam w kuchni, włączyłam timer i poszłam oglądać telewizję.
Liczyłam tylko na wynik negatywny. Tak byłam nastawiona na niego. Gdzieś zupełnie stłamsiłam w sobie nadzieję, żeby tylko nie cierpieć później, nie czuć rozczarowania. Moje Kochanie natomiast poszło do kuchni, stało tam i nic nie do mnie nie krzyczało. Timer zapikał. Ruszyłam się, żeby go wyłączyć, bo nie lubię tego dzwięku. Wyłączyłam, spojrzałam i zobaczyłam dwie kreski. Jedną równą silną, drugą bardziej różową. Spojrzałam na instrukcję. Dwie kreski = "wynik pozytywny". Próbka. Ulotka, Próbka, Ulotka... w kółko. najpierw był szok. Potem łzy. Rozpłakałam się. Kochanie mnie przytulił i pocieszył, że ta druga kreska to taka słabo kolorowa, że trzeba to potwierdzić, powtórzyć test. Ze chyba nie wyszedł.
:) A ja się tak cieszyłam. Byłam taka zaszokowana, uradowana. Udało się. W końcu. Wreszcie. Dwie kreski.

 

9miesiecy : :